Pamięci naszym Bohaterom...
Posadzono obok pomnika dwa dęby, które są zapisane w ewidencji Stowarzyszenia Parafiada i upamiętniają śmierć pomordowanych w 1940 roku. Na pomniku jest tablica pamiątkowa z ich nazwiskami. Bohaterami Borzykowa są też mieszkańcy, którzy brali udział w Powstaniu Wielkopolskim. Na tablicy jest lista osób, które brały udział w powstaniu. Na pamiątkę dwóch poległych powstańców : Stanisława Wojciechowskiego i Stanisława Korzeniewskiego posadzono dwie pamiątkowe brzozy. Bohaterem Borzykowa był Antoni Pietryga. Walczył w I wojnie światowej. W 1920r. gdy nasz kraj był w niebezpieczeństwie zorganizował kompanię 100 ochotników, młodych chłopców przedpoborowych do obrony Warszawy przed bolszewikami. Oddział z Borzykowa i okolicznych wiosek został włączony do Legii Ochotniczej Wrzesińskiej i walczył w Bitwie Warszawskiej. Na tablicy są nazwiska 19 młodych ochotników z Borzykowa biorących udział w tej wojnie.
Na tablicy jest wspomnienie Stanisławy Dębickiej, która w 1943r. ryzykując własne życie pojechała do obozu przejściowego w Poznaniu odebrała syna Stanisława i ocaliła przed wywiezieniem do Niemiec. Otrzymała pośmiertnie „Order Serca – Matkom Wsi”.
Pomnik poświęcono 1 września 2012 roku.
W 2014r. Naszą gminę odwiedził niemiecki historyk Henrich Mulhard. Odsłonił tablicę poświęconą Marianowi Lewickiemu. Był to mieszkaniec Borzykowa, który po kampanii wrześniowej dostał się do niewoli w Wilingen. Pracował w fabryce jako ślusarz na pracy przymusowej. Poznał młodą Niemkę. Za to, że spotykał się z nią i pokochał Line został schwytany i skazany na śmierć przez powieszenie. Powieszono go 5 marca 1942r. na dębie. Egzekucja miała być przestrogą dla innych Polaków. Po latach koło dębu postawiono krzyż pojednania aby upamiętnić tę śmierć. Historyk odwiedził rodzinę Mariana Lewickiego i złożył kwiaty pod pomnikiem.
Pomnik Bohaterów Borzykowa ma być świadectwem dawnych czasów, aby przetrwała pamięć o nich na kolejne lata.
Die Poleneiche
Producent: AF-FILM
Historia Kazimierza Wietrzyńskiego
Kazimierz Wietrzyński z Borzykowa był więźniem Hitlerowskiego Obozu Karnego w Treblince. Po latach pojechał tam z synem Krzysztofem i spotkał kolegę – Antoniego Tomczuka, z którym razem przebywał w w obozie. Pan Antoni spisał swoje wspomnienia.
Rodzina Śmigielskich - archiwum
Wspomnienia Pana Lechosława Musiałkowskiego o rodzicach
Moja Mama była silną kobietą. Dopiero po jakimś czasie docenia się to, co nasi Drodzy dla nas uczynili, a często zdarza się, że nie zdążyliśmy im tego powiedzieć czy podziękować..
Posyłam zdjęcie mojej Mamy, które oderwała od dowodu osobistego i mi oddała p. Stajkowska w kołaczkowskim USC, gdzie zgłaszałem śmierć Mamy 5 stycznia 1983 r., wg tradycji ludowej był to „szczodry wieczór”, czyli wigilia Trzech Króli. Taką Mamę, jak na zdjęciu, zapamiętałem.
Była mieszkanką Borzykowa w latach 1936 – 1983.
Od czasu gdy ojciec trafił do obozu koncentracyjnego upłynęły trzy lata, zanim powrócił do kraju. Placki z ciasta makaronowego pieczone na gorącej blasze pieca były „rarytasem”. Mama zarabiała na nasze utrzymanie szyciem. Maszyna Phoenix i umiejętności krawieckie nabyte amatorsko to umożliwiały. Mama przerabiała nieużywane garnitury ojca, spodnie i szyła dla nas obojga odzież. Byłem ubierany od stóp po czapki w „konfekcję szytą przez mamę”. Jeszcze będąc w liceum, zimą chodziłem w spodniach „narciarskich” i skafandrze na suwak, które wyszły z rąk mamy. Swetry wykonywane na iglicach wieczorami to czynności, jakby musiały być oczywistymi…Gdy sweter okazywał się w skutek mojego wzrostu za ciasny, był pruty i wykonywany od nowa jako większy…
Dla przyjemności…mama szydełkowała, wykorzystując zbędne szpulki nici, jakie ojciec przywiózł na wieść, że w kraju po wojnie nici, jak i wiele innego, zwyczajnego dobra, nie było-dziś to trudno pojąć.
Zatrzymałem w pamięci z lat dzieciństwa chwile, gdy Mama tłumaczyła mi wygląd Księżyca. Jako dzieciakowi wydawało mi się, że w różne noce widać wiele księżyców: całe, połowy …i rogaliki. Gdy innym razem lekko raziło mnie jaskrawe światło słoneczne i wyrwało mi się: „głupie słońce”, usłyszałem: „Synu, coś ty powiedział! Nie wolno tak mówić, gdyby słonko zgasło, niczego i nikogo by nie było”.
Mama chodziła jeszcze dwa lata do szkoły w Gąsawie, gdzie do 1918 roku nauka odbywała się po niemiecku. Za usłyszane polskie słowa niemiecki nauczyciel bił liniałem po rękach. Jednak czytała polskie książki i pisała zawsze bezbłędnie.
Praca w ogródku, jego „skopanie”, robienie zagonków (dziś to grządki), noszenie wiader wody z pompy w ogrodzie między „colamtem” a domem Aleksandrzaków 70 m od naszego domu, to również była w rozumieniu ojca czynność przynależna mamie. Ojciec mój, jak to ojcowie wtedy często uważali, musiał odpocząć po pracy. Mama przecież-nawet w rubryce dotyczącej ucznia w dzienniku szkolnym: nie pracowała, „zajmowała się gospodarstwem domowym”.
Bym zapomniał: umiejętności czytania, pisania i posługiwania się arytmetyką nie zawdzięczam szkole ale…Mamie.
Ojciec trafił do Borzykowa w 1936 roku służbowo przeniesiony z Gminy Września – Północ, gdzie był krótko sekretarzem tej wrzesińskiej gminy. Przed przeniesieniem ojca do Borzykowa moi rodzice mieszkali we Wrześni (dziś ul. Warszawska, po tej samej stronie co poczta). Po przeprowadzce z Wrześni otrzymali mieszkanie w Borzykowie w parterowej części budynku dawnego pruskiego urzędu celnego z wejściem od szczytu. W Borzykowie ojciec był sekretarzem gminy od 1936 roku do pamiętnego września 1939 roku. Z nastaniem okupacji hitlerowskiej urząd gminy zamieniono na niemiecki komisariat. Ojciec – po sprawdzeniu przez Niemców (aż do trzeciego pokolenia wstecz), że w jego rodzinie i w rodzinie mamy nie było Żydów został zatrudniony jako kasjer i księgowy w tym niemieckim urzędzie, ponieważ znał biegle j. niemiecki .
Niemiec Meller (Myller?) pochodzący z Mikuszewa „upodobał sobie” mieszkanie zajmowane do wybuchu wojny przez moich rodziców i eksmitował ich do budynku Hernesów, gdzie się urodziłem w 1943 roku.
Razem z ojcem w niemieckim urzędzie pracowało kilku Polaków, ale ja zapamiętałem z opowiadań mamy tylko nazwisko p. Spychaja z Ciesiel Wielkich. P. Spychaj także jakiś czas mieszkał z żoną i córką Laurą w domu Hernesów.
W dniu 3 maja 1944 roku ojciec został aresztowany przez Gestapo za wystawianie Polakom przepustek i dowodów osobistych. Został wywieziony najpierw do Żabikowa. Stamtąd wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Mauthausen a następnie do podobozu Loibl Pass. Był to obóz ciężkiej pracy w Alpach. Jako więzień Loibl Pass pracował przy drążeniu tunelu, który dziś łączy Austrię z dawną Jugosławią z partyzantami Josifa Tity (dziś Słowenią.) Ładował urobek kamieni i wypychał z drążonego tunelu wagoniki załadowane kamieniami (fot). Po wyzwoleniu podobozu przez żołnierzy amerykańskich razem z grupą polskich więźniów trafił do stacjonującego we Włoszech (już po bitwie o Monte Cassino i o Bolonię) 2. Korpusu gen. Andersa. Pasiaste łachmany więźnia zamienił na polski mundur (z oznakami na rękawach, jakie zachowałem do dziś). „Szlak Nadziei ” mający prowadzić do Polski ojciec zakończył w obozach repatriacyjnych dla polskich żołnierzy w Anglii a potem w Szkocji. Powrócił do Borzykowa kolejką 5 maja 1947 po trzech latach wojennej tułaczki. Ja, jako niespełna czteroletni chłopiec, zobaczyłem wtedy ojca po raz pierwszy – dotąd znałem go tylko z jednego zdjęcia przysłanego z Włoch…(jak napisałem na str.94-95 w książce o kolejce).
Zaraz po aresztowaniu ojca w maju 1944 mamę wraz ze mną Niemcy wyrzucili z mieszkania, a meble wywieziono do chlewa w Kołaczkowie i na strych w Łagiewkach. Nie można tam było mieszkać i przygarnęła nas siostra mamy, a moja ciocia Władysława Najrzał, do swego mieszkania we Wrześni przy ul. Szkolnej 14.
(Krótko w tym mieszkaniu przebywał wtedy razem z nami mój kuzyn Łucjan Najrzał – znany obecnie we Wrześni „żołnierz wyklęty”). Został rozstrzelany przez ubeków w Poznaniu 31.10.1945 jako 24-letni wróg państwa. Jego zdjęcie jest umieszczone na tablicy „Pamięci Żołnierzy Wyklętych” wiszącej na budynku wrzesińskiego Sądu. (Podpisany jest pod zdjęciem błędnie jako Lucjan, a miał na imię Łucjan).
Po zakończeniu wojny naczelnik poczty p. Kot pozwolił mamie na ponowne zamieszkanie ze mną w parterowym budynku przy poczcie, gdzie mama mieszkała do 1983 roku.
Ojciec po powrocie do Polski znalazł pracę w Poznaniu, mieszkał przy ul. Prądzyńskiego na Wildzie. Pracował w Poznaniu prawie trzy lata. Przyjeżdżał do domu do Borzykowa na niedzielę. Na początku lat 50. zaczął pracować we Wrześni „w Głośnikach”. Zmieniała się kilkakrotnie nazwa zakładu od „T-72” poprzez „T-10”, następnie „L-10”, aż po „Tonsil”. Do roku 1970 ojciec dojeżdżał do pracy kolejką. Od połowy 1960 powracał do domu autobusem PKS i o dwie godziny był wcześniej w domu.
Pozostał w pamięci ówczesnych pasażerów kolejki jako zawsze czytający książki podczas półtoragodzinnej jazdy.
Był wiernym miłośnikiem książek. Ustawicznie, mimo marnego budżetu domowego książki kupował. Zgromadził ich znaczną liczbę. Chętnie je także wypożyczał. Wśród osób wypożyczających książki zapamiętałem panie Kalinę Gizelską, jej siostrę p. Bonię Rezmerową wraz z mężem p. Henrykiem, a z młodszych borzykowianek Monikę Tamborską i Czesię Wilczyńską. Nie potrafił się nudzić. Gdy spodobał mu się przystępnie napisany po niemiecku podręcznik algebry, to go przetłumaczył- oczywiście nie dla wydania w formie książkowej, ale po prostu „do szuflady”. Przez kilka lat notował rano i wieczorem temperaturę „na dworze”, a mama musiała odnotować jej wartość w południe na wydzieranych kartkach kalendarzy ściennych. Dla każdego miesiąca osobno w kolejnych latach różnymi kolorami tuszu wykreślał na papierze milimetrowym krzywe panujących temperatur. Nikt nie był w stanie powiedzieć ojcu, że wtedy a wtedy była np. cieplejsza jesień…przynosił ze śmiechem wykresy temperatur z szafy i pokazywał to, co klimat zdziałał.Ojciec nie doczekał emerytury. Zmarł na zawał serca – trzeci z rzędu – w szpitalu wrzesińskim 11 lutego 1970 roku w 63. roku życia, nie wiedząc, że…studiuję medycynę. Nie zdążyłem zaprosić go za 4 lata na dyplomatorium – zapewne by się zdumiał, a może i ucieszył.